
Podczas igrzysk olimpijskich w Soczi jedną z osób złapanych na stosowaniu zakazanych substancji była Evi Sachenbacher-Stehle. Jak utrzymuje Grigorij Rodczenkow sprawa Niemki posłużyła do odwrócenia uwagi od rosyjskich sportowców. - Mieliśmy nowoczesne laboratorium kontroli antydopingowej, ale nie mogliśmy się wykazać jego skutecznością. Potrzebowaliśmy ofiary - napisał Rosjanin w książce, której fragmenty opublikowane zostały w Daily Mail.
Evi Sachenbacher-Stehle to - w pierwszej kolejności - utytułowana biegaczka narciarska. Startując bez karabinu na plecach wywalczyła pięć medali olimpijskich i sześć razy stała na podium mistrzostw świata. W 2012 roku zamarzyła się jej kariera biathlonistki. Jej pierwsze rezultaty w nowej dyscyplinie nie zachwycały, ale podczas próby przedolimpijskiej w Soczi była szósta w sprincie, a następnie przysłużyła się do wygranej sztafety. Rezultaty te pozwoliły jej znaleźć się w składzie na igrzyska podczas których dwukrotnie otarła się o medal. Zarówno w biegu masowym, jak i w sztafecie mieszanej uzyskała czwarte miejsca. Dwa dni po tym drugim starcie media obiegła informacja o pozytywnym wyniku testu dopingowego.
W jej organizmie wykryto metyloheksanoaminę. Niemka twierdziła, że przyjęła ją bezwiednie. Miała znajdować się w azjatyckiej herbatce na poprawę nastroju. IBU nie dało wiary jej wyjaśnieniom i zdyskwalifikowało ją aż na dwa lata traktując Sachenbacher-Stehle na równi z zawodnikami przyłapanymi na stosowaniu EPO. Karę dla Niemki złagodził Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie, który utrzymał jedynie sześciomiesięczny zakaz startów. 34-letnia wówczas Niemka zmęczona batalią o swoje dobre imię postanowiła jednak zakończyć sportową karierę.
Nowe światło na sprawę rzuca Grigorij Rodczenkow, który w 2014 roku stał na czele Moskiewskiego Centrum Antydopingowego. To jego zeznania pomogły zdemaskować rosyjską "fabrykę dopingu" podczas igrzysk w Soczi. Ukrywający się w USA Rosjanin napisał książkę, której fragmenty opublikował brytyjski dziennik Daily Mail. W swojej publikacji Rodczenkow szczegółowo opisał jak zorganizowany był cały system dopingowy rosyjskich sportowców. Problemem był jednak fakt, że w pierwszym tygodniu igrzysk na stosowaniu niedozwolonych środków nie złapano ani jednego sportowca spoza Rosji.
- Mieliśmy nowoczesne laboratorium kontroli antydopingowej, ale nie mogliśmy się wykazać jego skutecznością. Kilka testów dało wynik pozytywny, ale okazało się, że były to próbki podłożone przez MKOl po to by zweryfikować skuteczność laboratorium. Ewidentnie potrzebowaliśmy ofiary - napisał Rodczenkow.
- Wtedy w ręce wpadł nam rezultat testu dopingowego Sachenbacher-Stehle. W jej moczu wykryto metyloheksanoaminę. Przekroczenie normy było niewielkie, podczas gdy stosowany świadomie, stymulant ten występuje zazwyczaj w dużych stężeniach. Zapewne gdybyśmy wcześniej mieli pięć innych naruszeń to wcale nie zgłaszalibyśmy tej sprawy. Potrzebowaliśmy jednak krwi. Niemka została zdyskwalifikowana, choć tak naprawdę kara nie była współmierna do winy - dodał Rodczenkow.
- W ostatnich pięciu dniach igrzysk MKOl ogłosił osiem przypadków stosowania dopingu. Podczas oficjalnej kolacji wysocy przedstawiciele komitetu oraz WADA nazwali nas najlepszym laboratorium dopingowym w historii igrzysk. Gdyby tylko wiedzieli... - zakończył.
Wyżej wymienione fragmenty dotarły już do Fischen in Allgau, gdzie wraz z mężem i dwiema córkami mieszka Sachenbacher-Stehle. Niemka przyznała, że jej pierwszą reakcją na sensacje Rodczenkowa były łzy.
- Nie wiem czy powinnam być szczęśliwa, czy smutna. Przeważa jednak ulga, bo cała sprawa stawia mnie w dobrym świetle. Wspomnienia jednak wróciły. Nagłówki gazet opisujących moją sprawę były okropne. Zawsze potępiałam dopingowiczów, a wtedy sama stanęłam pod pręgierzem. To było brutalne doświadczenie. W tak trudnych sytuacjach dopiero okazuje się kto jest twoim przyjacielem - powiedziała Sachenbacher-Stehle.
- Nic nie dzieje się bez powodu. Gdyby nie ta sytuacja z igrzysk w Soczi, pewnie kontynuowałabym karierę i dzisiaj nie mogłabym się cieszyć obecnością dwóch córek. Jestem całkowicie zadowolona z życia, które prowadzę. To jest o wiele ważniejsze niż cokolwiek innego - dodała Niemka.
Co ciekawe Sachenbacher-Stehle z fałszywymi oskarżeniami o stosowanie dopingu musiała radzić sobie również wcześniej. W 2006 roku została zawieszona na pięć dni za podwyższony wskaźnik hemoglobiny i z tego powodu opuściła pierwsze zawody turyńskich igrzysk. Późniejsze badania wykazały jednak, że przyczyną wyniku przekraczającego normę były uwarunkowania genetyczne.